Czas pogardy

Czas pogardy - Andrzej Sapkowski Pierwsze zdanie „Czasu pogardy” automatycznie ukazuje nam ogólny klimat całej niemal powieści. Myślę, że słowo „dupa” jest wystarczająco wymowne. Muszę jednak przyznać, że chwilę później tekst Sapkowskiego staje się odrobinę za bardzo stylizowany, roi się w nim od przesadnych często archaizmów. Nie ukrywam, że były momenty, w których przez liczne przestarzałe określenia, miałam mały problem z odbiorem przesłania poszczególnych zdań. Kilka stron później poczułam się niemal jakbym czytała powieść Sienkiewicza. Może i pan Sapkowski mógłby odebrać to porównanie jako niebywały komplement, mnie jednak ten styl nie przypadł do gustu. Na całe szczęście niedługo potem wraca tradycyjny klimat Wiedźmina i wszystko jest już tak jak dawniej. „Czas pogardy” obfituje w pasjonujące wydarzenia, z wartką akcją jest na ty. Jak zwykle dużo przemocy, krwi, seksu, wulgaryzmów i alkoholu. Podsumowując, dokładnie odzwierciedlony obraz świata. „Kapelusze z głów, panowie!”. Jeśli chodzi o bohaterów w porównaniu do poprzedniego tomu, zdecydowanie więcej jest Wiedźmina w Wiedźminie, co zresztą bardzo mnie ucieszyło. Geralt to już dla mnie klasyka dobrze nakreślonego portretu bohatera z krwi i kości. W tej części cyklu może nie większość, ale sporo wydarzeń związanych jest bezpośrednio z Wiedźminem. Yennefer nie lubię nadal. Chyba już nie polubię. Za to uwielbiam Ciri! Jest absolutnie fantastyczna. Świetnie wykreowana, zdecydowana, odważna. Oby więcej było opowieści o tej właśnie postaci w dalszych tomach cyklu Sapkowskiego. Nie będę oryginalna. Polecam Wiedźmina raz jeszcze.